Od najmłodszych lat jesteśmy uczeni korzystania z ładnych słów: proszę, dziękuję i przepraszam. Mam wrażenie, że w trakcie trwania wycieczki zwanej życiem słowa te przechodzą do takiej wręcz mechanicznej codzienności. Nie uważam, by traciły na ważności... Ale uważam, że są niezaopiekowane z poziomu komunikacji, czyli tego, co obie strony chcą przekazać - albo co ważniejsze - co chciałyby usłyszeć.

Przepraszam. Czy to wystarczy?

Wciąż stoję niewzruszona w mojej opinii, że każdy z nas chce być zauważony i usłyszany. Dlatego chciałabym się pochylić nad przemyśleniami dotyczącymi przepraszania i ich przyjmowania.

Wielokrotnie, gdy byłam stroną wspierającą moje przyjaciółki, zadawałam to samo jedno pytanie: "Co się musi wydarzyć, abyś poczuła ulgę?". Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto był tak przekozłowany emocjami, że mimo usłyszanych przeprosin, potrzebował powyrzucać z siebie swój ból...

No właśnie, bo co się wtedy dzieje? Że przeprosiny nie były wystarczające? Nieszczere? Czy może jednak my jesteśmy zawistni i żądni zemsty? Ciśnie mi się tutaj na palce drugi temat, który jest powiązany, dotyczący odpuszczenia i wybaczania, ale jednak zostawię go na inny czas.

No więc zesrało się. Jesteśmy w sytuacji, kiedy któraś ze stron zawiniła, popełniła błąd, wyrządziła krzywdę (niepotrzebne skreślić). I co z tym dalej zrobić, aby było dobrze?

Chciałabym tutaj postawić mały przecinek, że sama jestem w procesie zarówno przepraszania, jak i oczekiwania na cudze "przepraszam", więc miej proszę na uwadze, drogi czytelniku i droga czytelniczko, że ten wpis ma charakter bardzo indywidualno-emocjonalno-projekcyjny ;)

KROK 0.

Podjęcie się pełnowymiarowych przeprosin to dla mnie ogromny akt odwagi, ponieważ decydując się na nie, trzeba się zmierzyć z całym szambem, które ukręciliśmy. Taka autoświadomość jest blokiem startowym, z którego można przystąpić do kolejnych działań. Chcąc przeprosić drugą osobę, trzeba być przygotowanym na wiele trudnych i niewygodnych sytuacji. To pewnie dlatego przepraszanie sprawia taką ogromną trudność - poczucie wstydu i zawodu bliskiej osoby łatwiej się unika niż staje z nimi twarzą w twarz...

KROK 1.

Krok pierwszy będzie naturalnym następstwem rozgrzewki z poprzedniego punktu. Gwarantuję, że gdy przemielicie całą sytuację, staniecie w pewnym rozgoryczeniu i to nieprzyjemne uczucie będzie potrzebowało wydobyć się na wierzch. I wydaje mi się, że ten etap przeprosin jest dla nas samych... Że też chcielibyśmy zrzucić z barków to, co w tej chwili czujemy. Strona przepraszana chce wiedzieć, że nasz błąd nas również poruszył. Nie mam na myśli samobiczowania się, ale w wyobraźni widzę to jako wyzbycie się zbroi i wyjście "nago" w stronę konfrontacji.

KROK 2.

Przepraszam. To trzeba powiedzieć, by można było to usłyszeć. I nie ma tutaj półśrodków. Żadne emotki, gify czy memy. Jeżeli zasłaniamy się takimi narzędziami, to poprzednie kroki tracą na znaczeniu, ponieważ świadczy to o jednym - nie stać nas na wzięcie odpowiedzialności za minione wydarzenie oraz pokazujemy się w świetle niewystarczająco dojrzałych emocjonalnie osób. Skoro nie stać nas na powiedzenie tego słowa, patrząc drugiej stronie w oczy, to nie daje żadnych powodów, by osoba przepraszana miała zaufać i dać kolejną szansę.

KROK 3.

Zapytaj, posłuchaj i uszanuj perspektywę strony przepraszanej. Tak dużo jak jest ludzi na świecie, tak wiele może być perspektyw. Absolutnie jest pewne to, że zdarzenie, które Was poróżniło, toczy się w dwóch równoległych i zgoła innych wszechświatach. Ty wiesz, jak to wyglądało u Ciebie. Teraz pora się otworzyć na tę drugą wersję. I to, co mogę zaproponować, to po prostu się zamknij i słuchaj. Ta osoba czuje się skrzywdzona i chce to głośno powiedzieć. Pozwól jej na to, bo tylko rzeczy powiedziane mają szansę być zapomniane. Oczywiście, że jest szansa, że coś jest zakrzywione, przeinaczone, dopowiedziane czy przeprojektowane. Jednak tak jak Ty masz prawo do swojej wersji wydarzeń, tak samo ma do niej prawo druga osoba. To, że nie zgadzasz się z 99% wypowiedzianych słów, to Twoje. Ból i rozgoryczenie jest jej/jego. To jest ta przestrzeń na przyjęcie na siebie całego zła i doprawienie tego przeglądem hitów - tak, bądź gotów na to, że wybiją również stare żale... Ale może to dobry moment, by posprzątać więcej spraw?

KROK 4.

Teraz będzie mocne. Teraz trzeba nadepnąć na swoje ego i poprosić o wybaczenie. Ja wiem, że to trąca katolickimi nawykami, ale nie umiem znaleźć innych słów, które opisałyby ten etap przepraszania. To ważny moment, w którym pokazujesz stronie przepraszanej, że Ci zależy na tym, by naprawić to, co zachwiane. I tutaj warning - nic więcej nie zrobisz. To czas i proces, który leży po stronie osoby przepraszanej. Próby nacisku czy szantażu emocjonalnego w ogóle nie wchodzą w grę, ale Ty jesteś świadomy i rozsądny, więc o tym wiesz.

KROK 5.

I znowu troszkę zapożyczenia z wiary - prośba o zadośćuczynienie, czyli pytanie o to, "co jeszcze mogę zrobić, abyś poczuł/poczuła się lepiej"? Myślę, że to dość istotny komunikat, który podkreśla wagę naszego podejścia do tych przeprosin. I kolejny warning - wiecie, co najczęściej pada w tym momencie? "Nie wiem". I to jest w porządku... Tu jest potrzebny czas - patrz krok 4. Skoro oboje doszliście aż tutaj, to wydaje mi się, że w stronie przepraszanej jest również wola, by popracować nad tym, co się uszczerbiło. Poczekaj. Osoba przepraszana powie, czego potrzebuje (bardzo na to liczę).

KROK 6.

Przyznaj, że wiesz, co się stało i zdajesz sobie sprawę z tego, że zawiodłeś/zawiodłaś. To będzie naturalne stworzenie przestrzeni do tego, aby osoba przepraszana mogła wyrazić, czego potrzebuje, by pójść dalej.

KROK 7.

I to jest krok, który jest dla mnie bardzo ważny. Być może powiecie, że jestem naiwna, ale za chwilkę rozwinę mój ciąg myślowy. Krok siódmy to deklaracja/obietnica, że nie popełnimy więcej tego błędu. Jest to swojego rodzaju umowa, którą zawieramy i na mocy której oboje wchodzimy z taką samą odpowiedzialnością i poziomem zaufania. Ja osobiście bardzo wierzę w rzeczy, które się mówi. Skoro coś zostało powiedziane, to nie widzę powodów, by doszukiwać się w tym drugiego dna. Wierzę też, że tylko takie osoby mnie otaczają, dlatego chcę sobie pozwolić na taki komfort bycia odważną w relacjach.

PUENTA

Przychodzi mi na myśl jedno sformułowanie. Że w procesie przepraszania obie strony mają taki sam wkład i muszą włożyć podobny wysiłek emocjonalny. Wierzę w ideę drugich szans. Sama ją dostałam na kilku płaszczyznach, a dodatkowo jestem w tej chwili w miejscu, gdzie taka idea jest wręcz kultywowana. 

To naturalne, że popełniamy błędy. To normalne, że się kłócimy. Niestety przydarzają się sytuacje, kiedy ranimy bliską osobę. Czasem dzieje się to nieświadomie, częściej jednak świadomie podejmujemy głupie decyzje, które gniją, tworząc nam szambo-urodzaj. 

Ale to nie jest koniec świata... 

PS. Muszę się przyznać, że samozwańczo latami nosiłam koronę cierniową naiwności, przez co wielokrotnie dostawałam po dupie. Wiecie dlaczego? Bo zadawalałam się minimalnym minimum... Dlatego dziś, nie ma we mnie złości na stare krzywdy, ale jest mur, przez który ani nie przejdę, ani nie przepuszczę jak nie przepracuję powyższych komponentów.


Ściskam i życzę samych wyjaśnionych spraw!

------

Podobał Ci się ten wpis? Więcej opowiadam w podcaście o dorosłym ADHD. ZAPRASZAM :)