Być może część z Was dozna zażenowania na podstawie za chwilę przeczytanych słów... Ale chcę to napisać świadoma praw i obowiązków. Przyznaję, nie wiedziałam, że zaufanie jest emocją.


Zaufanie jest emocją?

 

Proszę - można obrzucać mnie jajkami... Już?

To zapraszam do dalszej części tych dywagacji.

Moja wiedza na temat emocji opiera się w głównej mierze na animacji Pixara - "W głowie się nie mieści". Dzięki tej bajce, z palca wiedziałam, że jest pięć podstawowych emocji. Kiedy zaczęłam się sobie przyglądać, dostrzegłam ich siedem. Dziś jestem bogatsza o tę ostatnią.

Oczywiście, że z lekką drwiną opieram moje źródło wiedzy o Disney'a (a może nie? ;), ale robię to, by uwypuklić sferę braku edukacji w zakresie psychologii. Uważam, że to __________ (tutaj miejsce na Twój ulubiony, uwłaczający przysłówek), że jako 36 letnia kobieta nie znam wszystkich emocji. 

Nie, nie mam do siebie pretensji. 

Do mamy tym bardziej - przecież rozumiem, że jestem dzieckiem z lat 80.. Odwołajmy się zatem do podstawowego źródła wiedzy z lat 90, czyli słownika PWN. Definicja zaufania według niego brzmi: 

1. «przekonanie, że jakiejś osobie lub instytucji można ufać»

2. «przekonanie, że czyjeś słowa, informacje itp. są prawdziwe»

3. «przekonanie, że ktoś posiada jakieś umiejętności i potrafi je odpowiednio wykorzystać»


:]

Iza umieć czytać. Iza uznawać, że to wystarczy i Iza pójść w dorosłość niczym robot.


Trochę tak to czuję... Przejdźmy zatem dalej... 

Moje drugie, "ulubione" źródło wiedzy, czyli Wikipedia:

Zaufanie wobec jakiegoś obiektu to przekonanie, że jego działania, przyszły stan lub cechy będą zgodne z naszymi oczekiwaniami. Gdy brakuje nam pewności, towarzyszy temu także nadzieja.

Obiekt zaufania może przybrać różne formy, mogą to być ludzie, zwierzęta, przedmioty, substancje, instytucje, społeczeństwo czy nawet bóstwa. W relacjach międzyludzkich zaufanie dotyczy przede wszystkim uczciwości drugiej strony wobec nas, choć nie zawsze oznacza to uczciwość wobec innych, np. w kontekście grup przestępczych. Zaufanie może być obustronne, ale nie zawsze jest to konieczne. Stanowi fundament więzi społecznych, zarówno w rodzinie, jak i w grupach społecznych, a jego szczególna wartość ujawnia się w trudnych sytuacjach.

Znacznie lepiej niż PWN, ale wciąż nic o emocjach...


STUDIUM PRZYPADKU

Zastanawiam się jak opisać Wam to wszystko, co się dzieje w mojej głowie. Najpierw może ustalę fakty.

1. Wszyscy bliscy, naprawdę wszyscy uważają, że jestem naiwna. Oczywiście zwykle mieli rację.

2. Wierzę w słowa, które są do mnie skierowane. Powodowało to liczne zawody i rozczarowania.

3. Przez szmat czasu wyrzucałam sobie, że jestem frajerem, że łykam zawsze wszystko jak młody pelikan.

4. Kiedy już sobie odpuszczałam piętnowanie, to zaczynałam budować mur (taki metaforyczny, emocjonalny)

5. To spowodowało, że czuję się wybitnie komfortowo w płytkich relacjach, które dziś są, a jutro może ich nie być.

6. Podświadomie "zmuszałam" drugą stronę do aktów wielkich poświęceń, by według moich standardów zasłużyli zaufanie.

7. (Trochę mi smutno teraz, bo wygląda na narcystyczne zakusy).

8. Oni to robili, a ja i tak znajdowałam tę jedną małą rzecz, wokół której lepiłam swoją gliniankę (wiecie, chata ze słony i błota/gówna) i doprowadzałam do wielkiego "NIE".

WPROWADZONE ZMIANY

Dostrzegłam schemat. I to jest super, bo to żaden krok dla ludzkości, a wielki dla mnie. Doszłam do miejsca, w którym świadomie zrobiłam PIVOT (kto wie, ten wie ;) ) i przedstawię Wam przetransformowane myśli, które przyświecają mojej codziennej pracy nad zaufaniem.

1. Ja nie chcę zmieniać swojej ufności do świata. Zaczęłam to lubić i doceniać fakt, że "piękno jest w oczach obserwującego".

2. Nadal wierzę w słowa, które są do mnie kierowane, ale nie boję się ich konfrontować z rzeczywistością. Wystarczy zadać kilka pytań dodatkowych i wszelkie wątpliwości idą w bok.

3. Daję sobie czas by przetrawić informację i świadomie dokonuje wyboru, co z nią robię.

4. Teraz - wiedząc, że jestem mocno zamurowana - zdejmuję cegiełkę po cegiełce. Hm... I metaforycznie przerzucam ją na drugą stronę, bo stawiam granice. Za nimi zawsze będzie bezpiecznie.

5. Wzięłam odpowiedzialność za siebie, swoje decyzje i za troskę o relacje.

6. I myślę, że to jest najważniejszy punkt. Podejmuję ryzyko zaufania wierząc, że ludzie są w porządku. Jeżeli się okaże, że się pomyliłam - to dlaczego ja mam się źle czuć? To nie ja mam powód do wstydu, że zaufałam a druga strona, że mnie zawiodła.

PODSUMOWANIE

To była bardzo wartościowa analiza, bo miałam w jej trakcie kilka "acha" momentów, jak również westchnięć "ech Ty". Absolutnie dostrzegłam aspekt mojego urodzaju emocjonalnego, ale jakoś byłam niewidoma na to, że może to porażać inne funkcje poznawcze. Konkluzja, z którą zostaję po napisaniu tego wpisu, jest taka, że wciąż ciężko mi uznać zaufanie jako emocję.

Czy to może być wynik tego, że nie wiem co się czuje, kiedy się ufa?

Ps. Podobał Ci się ten wpis? Więcej rzeczy opowiadam w podcaście o dorosłym ADHD. ZAPRASZAM :)